Dobrze głosi się jedynie idąc – dynamika kaznodziejstwa

Dobrze głosi się jedynie idąc – dynamika kaznodziejstwa


o. Wojciech Jędrzejewski OP

Dobrze głosi się jedynie idąc – dynamika kaznodziejska

Pozwólcie, że przywołam taką sytuację, która mi się przydarzyła, gdy miałem wygłosić konferencję na temat bliskości, zadomowienia, relacji w wydarzeniu, które się nazywało „SIEDEM ANIOŁÓW”. Młodzi artyści włączają w swoje twórcze działania dzieciaki z trudnych rodzin, z porozbijanych rodzin, ze środowisk trochę stających okoniem wobec rzeczywistości, wobec kultury – przewodzi temu o. Kordian – franciszkanin. I sytuacja ma się następująco: ja sobie chodzę po dużym placu i myślę nad tematem, o którym mam powiedzieć.

W głowie cały czas noszę ten tekst z Księgi Rodzaju, gdzie Bóg woła do Adama „gdzie jesteś?”. Woła do niego w tym momencie, kiedy on się ukrywa, gdy grzech sprawia, że nie potrafi wejść w bezpieczne, w bezpośrednie relacje. I nagle podchodzi do mnie kobieta, która mówi mi „bardzo przepraszam, Ojcze, ja tu przyjechałam z grupą dzieci z domu dziecka z miejscowości...”. I te maluchy rozbiegły się, robią jakieś perkusyjne instrumenty z puszek po konserwach, ale ci trochę starsi, nastolatki, już się odgrażają, że im się nudzi i zaraz wywiną jakiś numer, czy Ojciec mógłby podejść i jakoś ich ogarnąć? W jednej sekundzie poczułem burzę w sobie. Pierwszy odruch miałem taki w sobie „kobieto, czemu ty mi przeszkadzasz, ja teraz przygotowuję konferencję, którą mam wygłosić”, druga myśl: „nie znam się na dzieciach z domu dziecka”, trzecia: „jeśli podejdę do nich, to co mam zrobić? – powiedzieć „Szczęść Boże, jestem o. Wojciech…”? Nie miałem żadnego pomysłu i już taki scenariusz miałem w głowie jak oni patrzą na mnie z pogardą i myślą sobie „Gościu, kogo ty udajesz? Kogo ty udajesz? Spójrz w lustro, jesteś panem w średnim wieku, a próbujesz teraz zgrywać przyjaciela dzieci z domu dziecka?”. I w zasadzie tylko z poczucia przyzwoitości, poszedłem za tą kobietą (tu po raz pierwszy pojawi się motyw, metafora pójścia dynamiki kaznodziejskiej, bo do tej pory ta dynamika dotyczyła mojego myślenia i próby wyjścia w głąb Słowa). Zajęło mi ok. 10 min, kiedy stałem z metr od nich, nie miałem odwagi zagadać jakkolwiek rozmawiałem z panią wychowawczynią, a kątem oka widziałem, jak patrzą na mnie dość życzliwie, w takim statku zbici i postawiłem jej takie pytanie: „Proszę Pani, co jest najtrudniejsze w byciu z takimi dziećmi?”.

A ona odpowiedziała, że „najtrudniejsze jest to żeby oni wreszcie uwierzyli, że to że oni są w tym domu dziecka, to nie jest ich wina”. To było wstrząsające dla mnie i te słowa sprawiły, że wreszcie przykucnąłem i wydusiłem z siebie pytanie: „Skąd jesteście?”. Za chwilę mam przed paruset ludźmi wygłosić porywającą konferencję na temat relacji, bliskości, a zajmuje mi 10 min aby zapytać: „Skąd jesteście?”. Spojrzeli na mnie z wyrozumiałością, zaczęli mówić, bardzo szybko te lody się przełamały, a ja z kolei nagle zrozumiałem, o czym mam powiedzieć tę konferencję. Tylko zapytałem, czy mogę uczynić punktem wyjścia tej konferencji naszą rozmowę. Oni się bardzo ucieszyli, prosiłem aby podali mi swoje imiona, bo chciałem zacytować moich rozmówców. I kiedy rozpocząłem tę konferencję przybiegli pod scenę i jedna dziewczynka mówi: „Jeszcze Krysia jest z nami, jeszcze ojciec Krysi nie wymienił!”. A więc wymieniłem Krysię.

Potem długo myślałem o sobie jako kaznodziei, myśląc sobie: „Człowieku, co jest z tobą nie tak? Tak jakby cała kaskada myśli na temat moich motywacji do głoszenia, mojej wyobraźni na ten temat, co ja mam do powiedzenia, jak chcę żeby to wyglądało, moich różnych ambicji ale także moich oporów ogromnych i ja sam odkryłem, że ja sam potrzebuję do siebie powiedzieć tę konferencję, że nie umiem wchodzić w relacje.

Przywołuję te historię, bo ona skupia jak w soczewce trzy rzeczy, które chcę powiedzieć o dynamice kaznodziejstwa. Otóż jestem przekonany, że kaznodzieja, jeśli ma docierać ze słowem Bożym, to potrzebuje odbyć potrójną podróż.

Pierwsza z tych podróży, to jest podróż w głąb słowa Bożego. Moja historia jako kaznodziei rozpoczęła się od spotkania z protestantem, który kiedy byłem licealistą zapytał mnie: „Czy ty czytasz Pismo Święte?” Powiedziałem zgodnie z prawdą, że nie. Wtedy ów protestant wyśmiał mnie, właściwie zwyzywał i sprawił, że trochę ambicjonalnie zapytałem, skąd to Pismo Święte wziąć? Podał mi adres do swojej księgarni. Kupiłem Biblię i w parę miesięcy przeczytałem od deski do deski. W zasadzie tak zaczęła się moja przygoda, która doprowadziła mnie później do decyzji, że ja chcę to robić. Chcę czytać słowo Boże i dzielić się z innymi tym, co znajduję w tym Słowie.

Jeden ze znanych kaznodziejów i homiletów zarazem – redemptorysta, powiedział takie zdanie: „Gdy na ambonie zamykasz lekcjonarz, nie otwieraj ust”. Ta pierwsza podróż, którą musimy podejmować nieustanie, to podróż z głąb Bożego Słowa. I bardzo często będzie tak, że wobec tego Słowa staniemy bezradni.

W Ewangelii według św. Łukasza w 24 rozdziale spotykamy ludzi, którzy są bezradni wobec Słowa tak jak znali je do tej pory, a jeszcze nie doświadczyli mocy Słowa Żywego. Spróbujmy tak ten tekst odczytać. „W pierwszym dniu tygodnia, wczesnym rankiem przyszły do grobu kobiety niosąc wonności, które przygotowały”. One są przygotowane do tego spotkania z ciałem Pana Jezusa. My też jako kaznodzieje wydaje się, że jesteśmy przygotowani.

Mamy mnóstwo zajęć z biblistyki, z homiletyki, z teologii dogmatycznej – różnych form przygotowania jest wiele, więc wydaje się, że jesteśmy przygotowani. Bardzo często wydaje się, że otwieramy to Słowo, jesteśmy przy tym Słowie, przychodzimy no i nic. I nic nie możemy żywego w nim odnaleźć.

„Gdy tam weszły do grobu nie znalazły tam ciała Pana Jezusa i poczuły się bezradne”. Słowo „bezradni” po grecku oznacza podróż, lub też rozterkę w podróży. Idziesz sobie i nagle jest konsternacja, bo masz takie przekonanie, że jesteś na właściwej drodze i dojdziesz do celu, a tutaj nic, konsternacja, osłupienie, bycie zdezorientowanym, jakby ta droga nagle przestała być taka prosta, jasna i prowadząca do celu. I to jest doświadczenie naszego spotkania ze Słowem bardzo często. Jeśli tylko mamy taki zmysł uczciwości, prawdy i pragnienia przekazywać Żywe Słowo Boże światu, to niejednokrotnie w tej naszej podróży staniemy bezradni, poczujemy ten rodzaj rozterki i konsternacji – nic nie odnajduję w tym Słowie.

Teraz malutki nawias

Jesteśmy w 5 edycji warsztatów kaznodziejskich i jeden z modułów tych warsztatów nazywamy: kaznodziejskim czytaniem Biblii. I rozpoczynam te zajęcia w ten sposób, że rysuję człowieczka, Biblię – pod nim i takie trzy kółeczka u góry i mówię tak: kaznodzieja, który staje wobec Biblii i doświadczy bezradności, że nie może w niej nic znaleźć; niczego takiego, co czułby że jest Żywym Słowem; co rozpoznawałby jako żywe Słowo, ma natychmiast pokusę, żeby od tej Księgi uciec, wyskoczyć – takie trzy katapulty.

Pierwsze z tych zbiorów, to znane cytaty. Mamy bardzo dużo takich cytatów, myśli, komentarzy. Drugi zbiór, to są własne odkrycia, ale te z przeszłości. Te, które już znają nasi słuchacze, ponieważ bardzo często jest tak, że jesteśmy w danym miejscu już bardzo długo. Poza tym to, że jesteśmy nagrywani sprawia, że trudno jest nie powtarzać się. Kaznodzieja ma trochę opór, aby nie mówić znów tego samego.

Trzeci zbiór – jest najbardziej uduchowniony – co mi powiesz Duchu Święty?

Każdy z tych przylądków jest eskapadą poza Pismo Święte, jest odejściem. Wtedy mówię to, co będziemy próbowali robić na tych warsztatach – to jest takie wejście w głąb Słowa. To jest takie głębokie gruntowne lectio od różnych stron, od różnych perspektyw, aby wejść w głąb Słowa, bo to jest pokarm, który możemy otrzymać.

Ja bym tutaj zastosował metodę, którą ks. Staniek zaproponował nam swoim magistrantom. Co prawda ona była właściwa na pewno dla prac magisterskich, ale ja myślę, że można to rozciągnąć również na lectio biblijne. Ks. Staniek mówi tak: „Na pierwszym etapie pracy magisterskiej, wara od komentarzy. Żadnych komentarzy, tylko tekst źródłowy”. Jak ja pisałem o teologii pokuty u Cypriana, to tylko teksty Cypriana. „W ogóle nie bierz do ręki żadnych komentarzy, niczyich, nawet największych autorytetów. Kiedy masz już te myśli przeanalizowane zbierasz to w jakiś korpus i dopiero wtedy czytasz komentarze. I są dwie możliwości – mówi Staniek – czytasz komentarz i jeśli to się zgadza z tym, co ty odkryłeś, to dajesz w przypisie – podobnie w swojej książce pisze ten i ten. Jeśli się nie zgadzasz, to dajesz w przypisie – myśli się ten i ten”. Chodzi o to, że zanim sięgniemy po różne komentarze do Pisma Świętego, nie pozbywajmy się tego podstawowego skarbu jakim jest własne odkrycie, własne posmakowanie Słowa. Niech ono będzie najprostsze, niech ono będzie być może nie olśniewające, ale niech ono będzie twoje odkryciem. Siłą kaznodziei jest to, że on wraca z pewnej podróży i mówi „byłem tam! i odkryłem taką krainę”. Tak jak ci, którzy byli wysłani do Ziemi Obiecanej. Oni wracają i niosą owoce z Ziemi Obiecanej – z Kanaanu. Mówią: „takie tam są owoce”. Dla mnie największą radością po rekolekcjach jest to, jak ludzie przychodzą i mówią: „No dzięki za rekolekcje, od jutra czytam Pismo Święte”. Chwała Panu! – że ktoś zapragnął, aby samemu znaleźć się w tej Krainie. To jest ta pierwsza podróż, którą potrzebujemy podjąć.

Wracamy do tego tekstu z Ewangelii według św. Łukasza. Kobiety są bezradne i w tym momencie „pojawili się obok nich dwaj mężczyźni w błyszczących szatach”. Motyw Światła, Bożego Światła, które przychodzi. Gdy bezradni stoimy wobec Słowa, nie dezerterujmy zbyt szybko, nie uciekajmy do komentarzy, tylko prośmy Pana o Światło, niech pośle tych aniołów. Św. Dominik mówi, że jesteśmy żebrakami Słowa, którzy stoją u progu Bożego Słowa żebrając o odkrycie. To też bardzo uczy pokory.

„Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: «Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych?»” (Łk 24, 5). Możemy być ludźmi, którzy bardzo grzebią w przeszłości, w historii. Proszę mnie dobrze zrozumieć – ja jestem gorącym orędownikiem, abyśmy sięgali po mnóstwo, mnóstwo komentarzy Ojców Kościoła, abyśmy słuchali innych kaznodziejów, ale abyśmy najpierw podjęli ten trud wyprawy na własną rękę i wtedy odkryjemy to Światło, które zajaśnieje przy nas w tym poczuciu bezradności. Jednak jeśli się zwolnimy z tego poczucia bezradności – nie doświadczymy Światła. Więcej, to może być nie tylko poczucie bezradności, ale również frustracja, nawet rozzłoszczenie się, że mam głosić Słowo, które wydaje się, że nawet mnie samego trochę zwodzi. Mam iść mówić coś, o czy mnie jestem przekonany, mam iść głosić ufność wobec Pana, a np. sam doświadczam jakiegoś rozczarowania w Jego działaniu, w Jego sposobie działania w moim życiu. I o tym jest ciąg dalszy sceny spotkania ze Zmartwychwstałym Słowem.

„Tego samego dnia – Łukasz podkreśla ciągłość tych wydarzeń – dwóch z nich szło do wsi Emaus, oddalonej o dwadzieścia stadiów od Jeruzalem, rozmawiali o tym wszystkim co się wydarzyło”. Jest taka rozmowa, która nie wnosi życia, to jest rozmowa o frustracji, o rozczarowaniu. Można sobie znaleźć takiego kompana i odbywać podróż, która jest podróżą coraz bardziej w głąb swojej frustracji.

„Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były jakby przesłonięte, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: «Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?» Zatrzymali się smutni”.

Tak, poczucie, że Słowo Boże mnie nie karmi, albo że po takim okresie euforii nagle doświadczam rozczarowania. Jak kamień o kamień, nie działa to wszystko – powoduje to smutek.

„A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało». Zapytał ich: «Cóż takiego?» Odpowiedzieli Mu…”

I wówczas przejmuje pałeczkę Jezus i zaczyna do nich ostro: „O nierozumni”. I zaczyna wyjaśniać im Pisma. To doświadczenie, że On im wyjaśnia Pisma stało się dla nich dominującym i centralnym doświadczeniem. To jest historia o tym! Cała historia o Emaus jest o tym. Zobaczcie jak oni się zachowują po tym, kiedy już rozpoznają Jezusa przy stole. Jakbyśmy się zachowali, gdyby On teraz się tu zjawił fizycznie? No to padamy plackiem przed Nim, jak znika, to tylko o tym rozmawiamy. A oni mówią: „Czyż serce nie płonęło w nas, gdy szedł z nami w drodze”. Nie to jest ważne, okazuje się, a to że szedł z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał, i wtedy płonęły w nas serca. U kobiet mamy metaforę Światła, a u tych dwóch mamy metaforę Ognia. Oni mówią: „płonęły w nas serca, kiedy wyjaśniał nam Pisma”. Tam jest użyte greckie słowo, które oznacza dokładnie „otwiera”, czyli On otworzył przed nimi Pisma i z wnętrza tych Pism buchnął żar, który rozpalił ich serca. To wydarzenie było dla nich bardziej przejmujące, niż objawienie się fizyczne Jezusa przy stole.

Gdy stoimy bezradni, gdy jesteśmy sfrustrowani Słowem, które mamy głosić, kiedy wydaje się, że ludzie tego Słowa nie chcą słuchać, chwalą nas za jakieś nieistotne słowa w kazaniach – wtedy potrzebujemy Tego, który ożywi nasze serca, kto otworzy nam Pisma, abyśmy odbyli tę podróż w głąb Słowa, za Jego przewodnictwem, abyśmy odnaleźli te gorące głębiny, gorące źródła, które tam są i wtedy z tej podróży możemy iść i głosić Słowo.

Katechizm Kościoła katolickiego w numerze 2654 streszcza mądrość dotyczącą tej podróży w głąb Słowa nawiązując do klasycznego lectio divina. Jeden z mistrzów życia duchowego stwierdza: „Szukajcie czytając, a znajdziecie rozmyślając; pukajcie modląc się, a będzie wam otworzone przez kontemplację”. Przepiękny tekst. Tych metod wchodzenia w głąb, podjęcia podróży w głąb jest mnóstwo i trzeba się każdej chwytać, trzeba wymyślać też swoje, byleby się nie oderwać, byleby pukać przed tymi drzwiami, a kiedy już się choć troszeczkę uchylą, wejść do środka.

Druga podróż, którą musimy podejmować, jest podróżą w głąb świata tych, do których głosimy. I jestem bardzo wdzięczny tej kobiecie, że ona mnie wyrwała z mojego nacystowskiego świata kaznodziejskiego na tym dużym placu i poprowadziła do tych młodych osób, do tych dzieciaków. Taka jest w ogóle geneza powstania Dominikanów. Św. Dominik kultywował sobie własną duchowość jako kanonik regularny. To słowo „regularny” bardzo wiele nam mówi: taki uporządkowany, aż w pewnym momencie jego przyjaciel bp Diego poprosił, aby pojechał z nim na wyprawę dyplomatyczną najprawdopodobniej do Danii. I w trakcie tej podróży spotykają delegatów papieskich, którzy wracają wściekli i sfrustrowani swoim bogatymi powozami – oni przyjechali na południe Francji, żeby zrobić porządek z heretykami. Chcieli to zrobić po kościelnemu, tak jak to wtedy rozumieli, czyli z całym potężnym majestatem. Każdy z nich wziął swój dwór i rozkazał: „Porzućcie herezje, jesteście w błędzie, porzućcie herezje”. A ludzie powiedzieli: „Won”. Im się to w głowie nie mieściło. I Dominik mówi: „Zostawcie te swoje powozy, wróćmy do nich i porozmawiajmy z nimi”. Co było takiego w Dominiku, że on rozmawiał w nocy z karczmarzem, jednym z przewódców grupy religijnej będącej poza granicami katolickiej ortodoksji? Co takiego w nim było? Ja jestem przekonany, że Dominik potrafił podjąć podróż w głąb ludzkich pragnień. Na wierzchu widać zbuntowanego heretyka, ale gdy przebijesz się przez pozory i pójdziesz głębiej, zobaczysz złaknionego człowieka, który tęskni za Bogiem, który pragnie Boga. I to jest ten rodzaj podróży poprzez nasze odruchy, poprzez nasze chęci osądzania innych.

Kaznodziei, który zaczyna osądzać, biadolić, oceniać nie wolno pójść i głosić Słowa mając takie nastawienie. I to jest ta podróż, którą potrzebujemy podjąć, aby zobaczyć głębię pragnień, tęsknotę, często zagubienie tych ludzi ale i takie wielkie wołanie: głoś mi Słowo, przynieś mi sens, przynieś mi lekarstwo, nie zostawiaj mnie tutaj. To jest ta droga – podróż kaznodziei.

A trzecia podróż to podróż w głąb siebie. To jest ta podróż, którą uświadomiłem sobie podczas festiwalu „SIEDMIU ANIOŁÓW”, kiedy po raz kolejny uświadomiłem sobie, że ja chcę błyszczeć jako kaznodzieja; że lubię to, że się boję, że jest we mnie dużo lęku, że jest we mnie dużo oporów.

Więc ta podróż w głąb siebie pozwala oczyszczać motywacje. To jest też podróż, w której potrafię skonfrontować się z własnymi obawami, kiedy nie uciekam od nich, tylko je nazywam; kiedy mówię o nich Bogu, kiedy odsłaniam to przed Nim. Również swoją złość na ludzi, kiedy przeżywam i odkrywam ją w sobie, to potrzebuję to powiedzieć Panu, żebym tego nie wylewał za mną.

I właśnie to jest taka podróż, kiedy pytam co mam robić dalej? Jest to podróż, która nigdy się nie kończy. Jest to podróż polegająca na podejmowaniu wyzwań, podejmowaniu zadań. I to jest niesłychanie ważne i również bardzo rozwijające. Moje ostatnie wyzwanie, które podjąłem polegało na tym, żeby poprowadzić w Religia.tv program na żywo, ja tego nigdy nie robiłem. I bardzo się tego bałem i pomyślałem sobie, że to może być wezwanie, które kieruje do mnie Pan, że to jest taki apel do mnie, zrób coś, co wydaje się, że nie umiesz, ale naucz się tego.

Zapraszam do podjęcia tych trzech dróg:

– w głąb Słowa,

– w głąb ludzkich pragnień przebijając się przez pozory, które kuszą do osądzania,

– w głąb własnych motywacji i pragnień, które Pan nieustanie w nas budzi.

Zobacz także